kraj:
Włochy
, Loreto autor: sapperka
16-04-2012 00:04, ocena: 0.00/0 komentarzy: 0

Magia Loreto, 21.09.2011

Wizyta w bardzo ważnym domu

Włochy – relacje z podróży

fot. sapperka

  
Nie jestem religijna. To znaczy: nie jestem katoliczką, ba! nie należę do żadnego związku wyznaniowego. Ale wierzę w Boga. Tak o, w sobie. W każdym razie religijna nie jestem, więc kościoły odwiedzam rzadko - zwykle gdy ktoś bierze ślub albo umiera... Czasem jednak kościoły też zwiedzam.

Tak było wtedy. Pojechaliśmy we dwoje na wakacje - pierwsze wspólne wczasy za granicą. Odwiedziliśmy moją ciocię, która mieszka we Włoszech, kilkanaście minut pociągiem od miejscowości Loreto.
Nie byłam za tym zwiedzaniem - jakiś kościółek w miejscowości, o której wcześniej nie słyszałam. Wolałabym opalać się na plaży, no ale że było pochmurnie, a ciocia miała wolne popołudnie, to co mi szkodziło. Pojechaliśmy.

Bazylika była na wzgórzu, więc najpierw spotkały nas schody - piękne, długie schody, przy których rosły "polskie" drzewa. Było tak swojsko. Tylko jak spojrzało się w lewo, w oczy rzucały się drzewa oliwne. Ale poza tym było jak w domu, w Polsce, no i jakoś romantycznie. Już wtedy wiedziałam, że zapamiętam to miejsce, było takie normalne, naturalne. A nie wiedziałam jeszcze, że prawdziwe wspomnienia dopiero były przede mną.

Doszliśmy na górę, mijając po drodze cmentarz poległych tam polskich żołnierzy. Podobno największy polski cmentarz we Włoszech. Czyli Monte Cassino przegrywa, choć słychać o nim o wiele więcej niż o maleńkim Loreto. Na bramie cmentarza napisy były po polsku i włosku. Zaczynało powoli padać, więc bez zbędnej zwłoki udaliśmy się do kościoła.

"Bazylika jak bazylika" - myślałam. Nawet historia o polskich żołnierzach, którzy jej skutecznie bronili, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Nie do końca rozumiałam, dlaczego to, że nic się bazylice nie stało, jest uznawane za cud. Przecież zdarza się, że bomba nie wybucha - wielkie mi halo. Patrzyłam więc na wszystko swoim "kulturalnym" okiem. Jaka to architektura, że widok interesujący, że wielka ta bazylika i ma wiele zakątków, ciekawych kaplic i sal. Aż nagle doszliśmy do Świętego Domku.

Święty Domek to budynek w bazylice, w samym jej środku, który uznawany jest za przeniesiony tutaj w XIII wieku dom Jezusa z Nazaretu.
Weszliśmy do środka. Miejsca niewiele, trzy bardzo stare ściany, cisza, zapach wilgoci. Jakiś wiekowy duchowny o białych tęczówkach modli się, kołysząc się lekko do przodu i tyłu, zwracając białe oczy w górę, ku figurze Matki Boskiej. I stało się. Oniemiałam. Patrzyłam to na niego, to na te ściany, mające z pewnością wiele, wiele lat, jak zafascynowana. Nie było dużo do patrzenia, ale nie umiałam wszystkiego ogarnąć wzrokiem, nie chciałam stracić ani milimetra. Poza tym te freski na kamiennych ścianach i modlący się gorliwie zakonnik - cały ten klimat zrobił swoje...

Nie, nie nawróciłam się. Ale wrażenie jest piorunujące. Miałam łzy w oczach, przyznaję. Bo to naprawdę głębokie przeżycie - wiedzieć, że jest się w miejscu, w którym był Jezus, nawet traktując go tylko jako postać historyczną. Wyobraźcie sobie: stałam przy ścianie, której dotykał Bóg. Albo inaczej: stałam przy ścianie, która ma dwa tysiące lat. Też niezłe, nie? Co więcej, ta ściana tworzyła dom kogoś, w kogo bóstwo wierzą miliony ludzi.

Miałam więc te łzy w oczach i stałam z rozdziawionymi ustami. Chłonęłam nozdrzami ten zapach, pamiętam go dobrze. Słuchałam włoskich szeptów modlitwy zakonnika, odbijających się od ścian Świętego Domku. Stałam jak wryta.

Prawda jest taka, że w tamte wakacje byłam też w Rzymie (kilka dni przed przyjazdem do Loreto). Moje wrażenia? Masa ludzi ocierających się o siebie, jeszcze większa masa rzeczy do zobaczenia - człowiek po jednym dniu dostaje oczopląsu. Poza tym przyznaję - uwielbiam małe miasta, uwielbiam mieć czas na zwiedzanie. Może to wpłynęło na fakt, że małe Loreto pamiętam o wiele bardziej niż Rzym. Że wspomnienie małego Loreto, polskiego serca we Włoszech, wywołuje u mnie ciarki nawet teraz, kilka miesięcy później. Może nie bez wpływu na moje wrażenia było też to, że jak wracaliśmy, to już nie padało i nad bramą polskiego cmentarza pojawiła się tęcza (na zdjęciu). Powietrze po deszczu pachniało podobnie jak to w Świętym Domku, więc ciągle czułam tę atmosferę, że oto przeżyłam coś naprawdę niezwykłego, naprawdę ważnego.

Nie wiem więc, czy moje preferencje co do miejsc, które zwiedzam, i pogoda zdeterminowały to, jak wspominam to miejsce. Wiem dwie rzeczy - po pierwsze, nie zależało mi na tym, by tam jechać. A po drugie - i piszę to z całą pewnością - jeśli na mnie Loreto zrobiło takie wrażenie, to na każdym chrześcijaninie zrobi o wiele większe.

Zgłoś błąd / nadużycie » Przyjazne drukowanie »


reklamy:

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował.

Dodaj komentarz

Aby skomentować musisz się najpierw zalogować