kraj:
Szwajcaria
, Lenk autor: Amber
25-04-2012 09:04, ocena: 0.00/0 komentarzy: 0

Szwajcarski wypas, 2011

Minika zdobywa najwyższe góry

 – relacje z podróży

fot. Amber

Pretekstem do podróży był IMM 2011 (Internationale Mini Meeting) - największe doroczne święto fanów samochodu mini morris, które organizuje państwo – zwycięzca losowania. Szwajcaria. Zaplanowaliśmy wyjazd z Wrocławia 8 czerwca i przyjazd do Sankt Stephan (miejsca IMM) 10 czerwca. Trasa podzielona została na 400 km dzienne odcinki tak by zbytnio nie nadwyrężać auta i mieć czas na zwiedzanie! Noclegi mieliśmy zaplanowane na kempingach w miejscowościach atrakcyjnych turystycznie.

Cel: jest zobaczyć jak najwięcej i wrócić szczęśliwie na kołach do domu.
Dzięki sprawnemu pakowaniu wyjechaliśmy trochę wcześniej niż planowaliśmy. Na miejscu naszego postoju – kempingu w Pirku byliśmy koło czternastej. Następnego dnia pogoda do jazdy była świetna dlatego zdecydowaliśmy jechać od razu na IMM – 700 km. Mieliśmy szczęście, że wcześniej nie kupiliśmy winiety bo kolejka na granicy dla samochodów z winietami była spora dla tych co kupowali (tak jak my) na miejscu ruch odbywał się płynnie (o ironio) i przed nami były tylko dwa auta. Zakup winiety odbył się niezwykle sprawnie. Zaraz za granicą zatrzymaliśmy się wymienić pieniądze i zatankować auto.
Na Szwajcarskiej autostradzie jechało mi się bardzo źle wszyscy jechali lewym pasem i nikt po manewrze wyprzedzania nie zjeżdżał na prawy. W konsekwencji był on wolniejszy i tworzyły się zatory.

W St. Stephan stawiliśmy się o 17.55 – pięć minut przed otwarciem rejestracji! Zaskoczyło nas przeraźliwe zimno i lekka mżawka.
Pierwszy dzień zlotu zapowiadał się przepiękny, świeciło Słońce ale było też przeraźliwie zimno. Poszliśmy na wycieczkę do pobliskiego miasteczka Lenk malowniczą ścieżką miedzy łąkami. Na miejscu pojechaliśmy kolejką na szczyt Leiterli – 1943 m. Rozciągała się z niego panorama na góry znacznie wyższe, bo mające ponad 2000 metrów. Jak to w górach pogoda się w mgnieniu oka zmienia i w drodze powrotnej zaczęło padać. Następnego dnia dalej towarzyszył na deszcz. Zdecydowaliśmy się wybrać na polecaną na IMMie trasę widokową ale po rozmowie z organizatorami okazało się, że słynna pętla 100 km tak naprawdę liczy ponad 300 km (bo trzeba jeszcze dojechać do tej pętli).

Zdecydowaliśmy się zmodyfikować trasę i pojechać dookoła jezior Thuner i Brienzer. Na początku w deszczu ale przy drugim jeziorze wypogodziło się i co najważniejsze przestało padać. Na zakończenie dnia organizatorzy uraczyli nas prawdziwym szwajcarskim smaczkiem - koncertem lokalnej grupy grającej na krowich dzwonkach.

W niedzielę pieszo poznawaliśmy okolicę, co jakiś czas musieliśmy pokonywać specjalne furtki zrobione w ogrodzeniach pastwisk. Usłyszeliśmy też ostrą reprymendę od Szwajcara próbując skrócić sobie szlak przez łąkę, że po trawie się nie chodzi. Skruszeni wróciliśmy na szlak i skrupulatnie się go trzymaliśmy choć czasami wyglądał jak ścieżką wydeptana przez krowy.

Rano zwinęliśmy namiot i wyjechaliśmy z IMMa na naszą „wielką szwajcarską trasę”. Mieliśmy zaplanowaną trasę przez Bulle, Lozannę, Morges, Nyon do Genewy gdzie planowaliśmy nocleg na kempingu.

Ruszyliśmy w towarzystwie mżawki krętą drogą przez szczyt Junapass. Wjeżdżając w rejon Jeziora Genewskiego przywitało nas słońce i winnice na zboczach wzniesień. Dojechaliśmy do Genewy. Byliśmy bardzo podenerwowani wzmożonym ruchem ale udało nam się przejechać centrum i dotrzeć na obrzeża miasta gdzie był nasz kemping. Niewielki ale cudownie położony nad jeziorem w zacisznym miejscu z wspaniałym zapleczem sanitarnym, darmowymi bus pasami na wszystkie autobusy Genewy, plażą i gniazdem łabędzia z jajem jako ekstra dodatek. Nawet najwyższa cena – jaką do tej pory zapłaciliśmy za kemping 30 Fr nas nie zniechęciła. Wykorzystując otrzymane bilety pojechaliśmy zwiedzić Genewę.

Wieczorne obrady zaowocowały decyzją, że rezygnujemy z Chamonix i jedziemy bezpośrednio do Chur. Oboje nie byliśmy pewni trasy, tuneli i opłat tym bardziej, że to już terytorium Francji. Z gazetki z Coopa (lokalnego odpowiednika Lidla) dowiedzieliśmy się, że po drodze na kemping jest wiele interesujących miejsc do obejrzenia: kopalnia soli, jaskinie itp. Nowa trasa liczyła około 300 km. Rano po śniadaniu wyruszyliśmy – najpierw granica i wjazd na teren Francji. Urzekły mnie klomby z kwitnącymi różami i wszędobylska lawenda. Znów jechaliśmy brzegiem Jeziora Genewskiego, kolejna granica tym razem powrót do Szwajcarii – przemknęłam z zawrotną prędkością ponad 50 km na godzinę, tak że nawet strażnik nie zdążył wyjść z budki. Zobaczyłam go tylko we wstecznym lusterku jak stał zdziwiony na środku drogi – ja też się zdziwiłam, że to była granica. Po około 80 km mieliśmy pierwszy przystanek w Bex. Zatrzymaliśmy się zwiedzić kopalnie soli – the Salt Mines of Bex. Po prawie dwóch godzinach zwiedzania włączając w to jazdę podziemną kolejką, film i przewodniczkę, która puściła nas samopas po kopalni a potem się martwiła, że zaginęliśmy i zabije nas metan ruszyliśmy w dalszą drogę.
I tu dopiero czekały nas niespodzianki. Niby zaczęło się niegroźnie znów na horyzoncie pojawiły się szczyty gór, powoli zbliżaliśmy się do jednego ramienia pętli proponowanej na IMM (najpiękniejszej trasy widokowej w Szwajcarii), które stanowiło również fragment naszej trasy. Mijaliśmy stare, zabytkowe wioski. Pojawiły się stacje z platformami kolejowymi dla samochodów mające ułatwić przeprawę przez góry. My jednak nie chcieliśmy z nich korzystać, w końcu przyjechaliśmy tu oglądać widoki i przejechać miniakiem przez góry! Zgubiła nas nawigacja i na pętli zamiast pojechać na Furkapass pojechaliśmy na Grimsel. Naszym „ochom” i „achom” nie było końca – droga wiodła niczym serpentyna na wysokość ponad 3000 m.

Gdy otrzeźwieliśmy zatrzymaliśmy się koło martwego jeziora upewnić się czy dobrze jedziemy. Oczywiście właściciel restauracji powiedział, że jedziemy w złym kierunku. Biedny miniak musiał teraz zjechać w dół, bałam się o jego hamulce. Spisał się jednak dzielnie i patrzyłam tylko z przerażeniem na trasę, która nas czekała była niemal identyczna jak ta która właśnie pokonaliśmy. Nie było rady – to jedyna droga, zresztą otwierana tylko w sezonie letnim. Po drodze mijaliśmy wiele szlabanów wskazujących jak często droga ta jest nieprzejezdna. Znów spinaliśmy się do góry, po drodze minęliśmy jęzor lodowca, na platformie widokowej zaliczyliśmy małą sesję fotograficzną i dalej w drogę. Znów w dół serpentynami dojechaliśmy do miasteczka. Odetchnęłam z ulgą, że góry i serpentyny się już skończyły – o naiwna głupoto. W Andermacie znów zapytaliśmy o drogę i okazało się, że czeka nas jeszcze jedna wspinaczka i zjazd przez Oberalppass. Mieliśmy już dość gór i widoków. Już się nie zachwycaliśmy krętą drogą, pragnęłam tylko, żeby to się już jak najszybciej skończyło. Była zmęczona, a raczej wycieńczona. Droga na mapie wyglądała jak prosta kreska! W aucie czuć było spaliny, bałam się, że zaraz przestanie jechać. W końcu droga nieco się „wyprostowała” dotarliśmy do Chur. Była 18 godzina. Zameldowaliśmy się w biurze kempingu, a potem rozbiliśmy namiot. To było moje najgorsze 200 km w życiu. Tak zmęczona nigdy nie byłam jak bym przejechała 2000 km na raz.

Rano dalej denerwowały mnie widoki gór, podjęliśmy więc decyzję, że nie jedziemy do Davos i St. Moritz tylko bezpośrednio nad Jezioro Bodeńskie. Chciałam odpocząć po wczorajszym, poopalać się a co najważniejsze do przejechania mieliśmy tylko 95 km. Zwinęliśmy namiot i w drogę. Wyjechaliśmy z Szwajcarii to był już definitywny koniec naszej wyprawy, przejechaliśmy przez fragmencik Austrii by trafić do Lindau w Niemczech. Jezioro Bodeńskie było urzekające. Na kempingu przed zameldowaniem poproszono nas, żebyśmy najpierw wybrali sobie miejsce a dopiero potem się zameldowali. Dla kamperów już nie było miejsca, dla namiotów jeszcze na szczęście trochę wolnej przestrzeni zostało ale przyjechaliśmy po 10 więc do wieczora i ona się wypełniła. Po rozbiciu namiotu poszliśmy do pobliskiego sklepu po drobne zakupy a potem na plażę, opalać się, pływać i leniuchować.
Miniakowa podróż dobiegała końca i szczęśliwie wróciliśmy do domu.

Zobacz moje zdjęcia z tej opowieści

Zgłoś błąd / nadużycie » Przyjazne drukowanie »


reklamy:

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował.

Dodaj komentarz

Aby skomentować musisz się najpierw zalogować