kraj:
Polska
04-04-2013, 10:36 komentarzy: 0

Pojechane Podróże 2

Dzikowska, Halik, Kamiński, Pustelnik, Jagielski - Pojechane Podróże 2

Reportaże wielkich podróżników, relacje z najbardziej doniosłych wypraw kilku ostatnich dekad, opowiadania sięgające w przeszłości, opisując historie, które zmieniły oblicze wielu rejonów świata. To wszystko składa się na kolejną edycję najbardziej żywiołowej książki na polskim rynku.

„Pojechane Podróże 2” to kontynuacja cyklu książkowego, dokumentującego wydarzenia związane z Festiwalem Podróżników Trzy Żywioły. W 2013 roku Festiwal obchodzi 10. jubileusz, w tym czasie gościli tu niemal wszyscy polscy znamienici podróżnicy i odkrywcy. Tym razem ich arcyciekawe opowieści zostały zebrane w cykl reportaży i wydane w formie książki po redakcją Marka Tomalik i Piotra Trybalskiego.

Jubileuszowa, 10. edycja Festiwalu Podróżników Trzy Żywioły w Krakowie
 
W bogato ilustrowanej książce czytelnik znajdzie historie wielkich, polskich odkryć i eksploracji - od Amazonki pokonanej kajakiem przez Piotra Chmielińskiego, poprzez tajemnice Wyspy Wielkanocnej prof. Zbigniewa J. Ryna, odkrycie stolicy Inków - Vilcabamby Elżbiety Dzikowskiej i Tonyego Halika, aż po egzystencjalne dywagacje na dachu świata Piotra Pustelnika i błyskotliwe obserwacje Jacka Hugo-Badera z rowerowego przejazdu przez nieturystyczne kraje Azji.
 
Przeczytaj i rusz po swoją przygodę!
 
Piotr Chmieliński „Zdobywanie Amazonki” – wspomnienie historycznej wyprawy Piotra Chmielińskiego, pierwszego człowieka, który zdołał przepłynąć Amazonkę od źródeł do ujścia.

Jacek Hugo-Bader „Jadę szosą po kobiercach, upadam w pszenicę” – błyskotliwy reportaż z przejazdu przez wszystkie kraje Azji Środkowej.

Elżbieta Dzikowska „Vilcabamba – ostatnia stolica Inków” – wspomnienie jednej z najważniejszych wypraw polskich odkrywców spisaną specjalnie na potrzeby tej książki.

Marek Kamiński „Odkryć swoją Północ”- próbuje ukazać drogę do własnego wnętrza, opisując podróże do najbardziej odludnych miejsc naszego globu.

Olgierd Budrewicz „Yap, czyli Alamakota” – pełna humoru relacja z podróży na wyspę Yap na Pacyfiku, do kraju o dziwacznym statusie, lilipucich rozmiarach i osobliwych obyczajach.

Piotr Pustelnik „Być jak Mallory!” – refleksja dojrzałego himalaisty nad sensem życia i zdobywania. Pustelnik zadaje pytanie czy Mallory był pierwszy na dachu świata przed Hillarym.

Romuald Koperski „W krainie Czukczów” – relacją z zimowej, nieprawdopodobnej ekspedycji samochodowej. Esencja podróży i poczucia humoru.

Prof. Zdzisław Jan Ryn „Rapa Nui – kraj Człowieka-Ptaka” – autor przyglądając się Wyspie Wielkanocnej prowadzi nas do szerszej refleksji nad kondycją świata. Dziś przed wyspą i jej mieszkańcami czeka trudny wybór.

Janusz Kasza „Wszystkie drogi prowadzą do Sturgis” – już od połowy lipca na amerykańskich drogach i higwayach pojawiają się grupy właścicieli jednośladów całego świata.

Wojciech Jagielski „W Ventersdorpie bez zmian” – intymny portret miasteczka Ventersdorp w RPA jego mieszkańców.



Jacek Hugo - Bader "Jadę szosą po kobiercach, upadam w pszenicę"

Fragmenty książki:


Przejechałem przez wszystkie kraje Azji Środkowej. Pokonałem 3212 kilometrów. Jazda zajęła mi 163 godziny i 48 minut. W tym czasie moje serce wykonało około miliona 277 tysięcy uderzeń, przetaczając 498 tysięcy litrów krwi. Dlaczego tak dużo? Bo jechałem na rowerze.

W pewnym momencie pomyślałem nawet, że coś jest ze mną nie w porządku. Liczyłem wszystko jak wariat. Średnia prędkość – 19,6 km/h. Każde koło obróciło się 1 566 829 razy. Liczyłem, ile razy przekręciłem pedałami i ile wypiłem płynów: wody, coli, kumysu, czału (sfermentowane wielbłądzie mleko), piwa, herbaty i zupy. Czymś przecież musiałem zająć głowę.

A trzeba ją zająć, żeby nie myśleć o bólu. Boli dziwnie, bo wcale nie to, co na zdrowy rozum powinno. Nie doskwierają mięśnie nóg, ale barku, rwie w krzyżu, drętwieją dłonie, a tyłek, co tu dużo gadać, chociaż przyobleczony w specjalne, kolarskie spodenki (z wkładką chroniącą przed obcieraniem, o właściwościach antybakteryjnych), dokucza jak diabli. Do tego dochodzą wirujące przed oczami czarne plamy, kiedy wdrapiesz się gdzieś na cztery tysiące metrów nad poziom morza, i odparzenia na stopach, gdy na pustyni temperatura dochodzi do 50 stopni Celsjusza.

Jacek Hugo - Bader

 

Lekcja znikania


Zaplanowałem podróż z Ałma Aty, dawnej stolicy Kazachstanu, przez Biszkek, stolicę Kirgizji, do Osz na południu tego kraju. Potem chciałem skierować się na wschód, by przez całą Dolinę Fergańską, podzieloną między Uzbekistan i Tadżykistan, dotrzeć do Samarkandy i Buchary. Dalej planowałem skok przez pustynię Kara-Kum w Turkmenistanie, by zakończyć podróż w stolicy tego kraju – Aszchabadzie.

Musiałem zdobyć uzbecką wizę, więc udałem się do konsulatu w Moskwie. Konsul roześmiał się.

– Jak? Na rowerze?! – i palcem stuka się w czoło.

– Chce pan powiedzieć, że tam ciągle polują na dziennikarzy? – przypominam nie tak dawne porwania w Tadżykistanie.

– Na dziennikarzy nie wiem, ale na rowery na pewno.

Wcale nie musiał mnie straszyć. Dobrze wiedziałem, że to mało bezpieczny rejon świata, straszna bieda, ludzie zdesperowani, reket, porwania dla okupu, gangi narkotykowe, a milicja jeszcze bardziej bezsilna niż w Rosji.

Podróżując od tylu lat po całym byłym Związku Radzieckim, nauczyłem się unikać spotkania z bandziorami. Szkoła przetrwania w tym kraju wymaga stosowania się do jednej zasady: nie rzucać się w oczy. W kraju, w którym poza kilkoma wielkimi miastami nie można używać kart kredytowych, cudzoziemiec to łakomy kąsek. Wiadomo, że musi mieć przy sobie mnóstwo pieniędzy. […]

Skoro więc nie mogłem nie rzucać się w oczy, musiałem nauczyć się umiejętnie znikać. Łatwo powiedzieć. W górach, wśród pól, na pustyni nawet – żadna trudność, ale na kazachskim stepie? Gołym, równym jak stół, ciągnącym się aż do podnóży Tien-szanu.

Wieczorem, po całym dniu pedałowania, zjeżdżałem z drogi kilkaset metrów w step. Rozbijałem biwak, przebierałem się, kąpałem (na ten luksus przeznaczałem litr wody), jadłem kolację, trochę pisałem. Namiot (jaskrawoczerwony) rozbijałem, kiedy już było ciemno.

Miałem też sposób na uratowanie pieniędzy na wypadek, gdyby jednak jakiś zbój mnie odnalazł. Pakowałem je w torebkę foliową i chowałem poza obozowiskiem. Nieco później zastosowałem też usprawnienie antysklerotyczne. Któregoś razu musiałem wracać 20 kilometrów do miejsca, gdzie biwakowałem, bo pod kamieniem zostawiłem cały dobytek. Od tej pory na każdą noc zapinałem rower specjalną linką, a kluczyk chowałem razem z pieniędzmi.

Jacek Hugo - Bader
 

Kobierce na szosie


Grzeszą ciężko ci wszyscy, którzy narzekają na polskie drogi. W krajach byłego imperium radzieckiego w wypadkach samochodowych co roku ginie tyle ludzi, ile w małej wojnie domowej. Drogi są w fatalnym stanie, a im trudniejsza i gorsza, tym więcej na poboczu prawosławnych krzyży, muzułmańskich kopców lub pogiętych kierownic na żelaznym drągu.

W Azji Środkowej dziura na drodze to nie jest przykra nierówność, ale krater, który może mieć metr średnicy i tyle samo głębokości. Czasami, czy to w mieście, czy na trasie, ktoś położy przed nim wielki kamień, żeby krater był lepiej widoczny. Dla rowerzysty to łatwa do ominięcia przeszkoda. Dużo gorzej jest z wielkimi pęknięciami asfaltu w poprzek całej drogi. Najbardziej przykre są jednak jęzory nierówno wylanego asfaltu. Czasem na środku drogi bije źródełko rzadkiej, rozgrzanej smoły, którą wysoka temperatura wyciska na powierzchnię. Już pierwszego dnia jazdy wpadłem w taką stróżkę i cały rower, sakwy, nogi miałem lepkie i pochlapane.

Jeśli myślisz, że droga służy tylko do podróżowania, to nie masz wyobraźni. W Azji Środkowej na gorącym asfalcie rozkłada się mokre, dopiero co wyprane dywany. Wysychają w kilkanaście minut, ale żeby nie wjechał na nie żaden samochód, właściciele kobierców wytaczają na drogę wielkie kamienie. Podobne przeszkody ustawiają ludzie, którzy suszą cegły (tu się ich nie wypala) albo morele (bajeczny zapach).

Droga to także doskonałe miejsce na handel. Szczególnie Uzbecy mają do niego żyłkę. W miastach i wioskach pobocza utkane są straganami. Dzieciaki, które sprzedają warzywa z przydomowych ogródków, całkiem niegłupio wymyśliły, że trzeba tak rozstawić na szosie kamienie, żeby samochody musiały bardzo powoli między nimi lawirować. Mali sprzedawcy biegną wtedy obok nich, wymachując dorodną brukwią, kabaczkiem lub pęczkiem rzodkiewek. Wieczorem wszystkie stragany są zwijane, ale kamienie leżą do rana.

W azjatyckich republikach byłego Związku Radzieckiego kołchozy przetrwały tylko w Uzbekistanie. W Kazachstanie i Kirgizji zostały zlikwidowane, a w Tadżykistanie i Turkmenistanie zdychają powolutku, więc kołchozowa arystokracja oddaje w dzierżawę, co tylko może, żeby ta agonia trwała jak najdłużej. Zwierzęta już dawno zostały sprzedane albo zjedzone, pozbawione części maszyny zamieniły się w złom, została więc tylko ziemia. Kołchoźnicy dostają w dzierżawę po spłachetku ziemi, kilka drzew morelowych w sadzie i jakoś żyją. Z tego, co oddają do kołchozu, utrzymuje się kierownictwo.

I oto na moich oczach, w kończącej się epoce kołchozowej, obserwuję powrót do archaicznego rolnictwa. Dzierżawcy na swoich maleńkich poletkach tną zboże sierpami (tutaj nie znają kos), ziarno mielą w żarnach, niekiedy w ręcznych młynkach. Lepioszki, czyli chleb w formie dużych placków, wszyscy wypiekają w domach.

Ale przecież miało być o drogach.

No i jest. Kołchoźnicy bowiem, zamiast przepędzać woły przez zboże rozłożone na klepisku, jak robiono dawniej, rzucają całe snopy pod koła samochodów. Przez trzy dni i noce zboże samo młóci się na drodze. Potem dzierżawcy zbierają słomę i najprzeróżniejszymi sposobami odsiewają plewy.

We wsi Jakkatierak pod Kanibadamem w północnym Tadżykistanie ustawiają na drodze żelazne łóżka z siatką, włączają zwyczajne, pokojowe wentylatory i z góry sypią na siatkę wymłócone ziarno. Większe źdźbła zatrzymują się na sprężynach, otręby wydmuchuje wentylator, a czyste ziarno spada pod łóżko na asfalt.

Kajum Niebmatow, gospodarz, u którego zatrzymałem się na noc, bo upadłem, gdy jechałem akurat po jego pszenicy, będzie musiał, tak jak wszyscy we wsi, oddać kołchozowi trzecią część zbiorów. Ziemia nie jest jego własnością. […]
 

Trzej zacni bandyci


[…] Kirgistan to taki dziwny państwowy twór, sztucznie zlepiony z dwóch, mało do siebie przystających części. Północ i południe kraju rozdzielają potężne góry Tien-szan z siedmiotysięcznymi szczytami, a łączy je ta jedna droga przez przełęcze. Mało kto nią jeździ, bo tak jest niebezpieczna. W zeszłym roku do przepaści runął samochód z drużyną piłkarską. Zginęła cała jedenastka, z rezerwowymi i trenerem. Drogą tą jeżdżą tylko małe ciężarówki (wielkie nie mieszczą się na zakrętach) i sprawne samochody osobowe. Prawie cała komunikacja między obu częściami kraju przebiega o połowę dłuższą trasą przez Kazachstan i niezbyt przyjazny Kirgizji Uzbekistan. […]

Droga do Osz jest moją rówieśniczką. Jej budowę rozpoczęto w roku 1957. To była wielka budowa socjalizmu. Jak zawsze w takich sytuacjach, do pracy zapędzono więźniów, a w dużym kamiennym domu, gdzie spałem, urządzono cele. Czułem się tu nieswojo. Niejedna dusza uleciała stąd do nieba.

Kolację jadłem w czajchanie po drugiej stronie drogi. Drewniany barakowóz, w którym mieszkały dwie kobiety z trójką dzieci, podzielono na dwie części. W jednej była kuchnia, w drugiej jadali podróżni.

Było już ciemno, kiedy tam poszedłem. Zaniepokoiło mnie zaparkowane przed barakiem żiguli. Tutaj ludzie przed zmrokiem lubią już być w domach. W środku siadało do kolacji trzech ponurych typów o szpetnych gębach. Zawarliśmy znajomość. Okazali się właścicielami tej budy. Zaprosili mnie do stołu. Wyciągnęli wódkę karabalta.

Wszyscy trzej pochodzą z Susamyru, po drugiej stronie przełęczy.

Kiedy byliśmy już dobrze wstawieni, zebrało im się na szczerość. Jeszcze pięć lat temu zajmowali się w tej dolinie reketem. Łupili samochody osobowe i ciężarówki, ale z każdym miesiącem przybywało milicji. Ta droga to główny szlak narkotykowy z Afganistanu do Rosji i Europy. Na przełęczy i u wylotu doliny powstały posty, czyli milicyjne punkty kontrolne z łącznością radiową, szlabanami i bronią maszynową, no i bandycki interes się skończył.

– Wtedy wciągnęliśmy tutaj ten barak – mówi 27-letni Marsat, który jest szefem grupy. – Założyliśmy przydrożny burdelik, ale dziewczyny jakoś szybko nam się zestarzały, wypadły im zęby... To niby nie przeszkadza, ale jak każda złapała dzieciaka, interes upadł na dobre, więc przeszliśmy na gastronomię.

Chłopaki wpadają tutaj raz na jakiś czas popić wódeczki. Zaproponowali mi układ. Oni mnie napadną, ale zabiorą tylko połowę pieniędzy, za co ja dam im czas na ucieczkę. Milicja wystawi mi dokument, że zostałem obrabowany, więc pieniądze, których nie straciłem, będę mógł zatrzymać dla siebie. Wszyscy na tym zarobimy. Nie mogli zrozumieć, że odmówiłem, ale nie nalegali.

Długo jeszcze siedzieliśmy przy lampach naftowych, piliśmy, gadaliśmy. Wreszcie zapytałem, dlaczego po prostu nie walną mnie w łeb tak mocno, żebym już nie mógł alarmować milicji.

– No jak to dlaczego? – Marsat poczuł się dotknięty. – Przecież jesteś naszym gościem. W tej chwili dla mnie i dla chłopaków jesteś ważniejszy niż nasi ojcowie. Jesteś święty.

Tak było naprawdę. Czułem to na każdym kroku. Gdzie się zjawiłem, spotykałem życzliwych ludzi. To była dla mnie miła niespodzianka. W Rosji i Kazachstanie wszyscy mnie straszyli, że już pierwszego dnia mnie obrabują, drugiego ubiją, a trzeciego obedrą ze skóry i zeżrą na surowo, a tu przez całą podróż nie spotkało mnie nic przykrego. Raz tylko w kantorze jakaś jędza oszukała mnie na dziesięć dolarów, ale to była Słowianka. […]

Więcej w książce „Pojechane Podróże 2”.
 


 

Jacek Hugo-Bader – dziennikarz i reportażysta, od 1990 związany z “Gazetą Wyborczą”. Ukończył studia pedagogiczne. Pracował jako nauczyciel, pedagog szkolny i socjoterapeuta, a także jako ładowacz na kolei, wagowy w punkcie skupu trzody chlewnej, właściciel firmy kolportażowej i sprzedawca w sklepie spożywczym. Otrzymał nagrody: Grand Press (dwukrotnie – w latach 1999 i 2003) i Bursztynowego Motyla (w 2010 za książkę Biała gorączka). W 2012 roku na festiwalu Podróżników Trzy Żywioły w Krakowie otrzymał nagrodę publiczności „Czwarty Żywioł” za prezentację „Dzienniki Kołymskie”.


Zgłoś błąd » Przyjazne drukowanie »

tagi: Ciekawostki ze świata, Książka, Podróże, Pojechane Podróże 2, Reportaże, Znani podróżnicy


reklamy:

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował.

Dodaj komentarz

Aby skomentować musisz się najpierw zalogować

Zgłoś nielegalność zdjęć lub wpisów na tej stronie »