kraj:
Czarnogóra
, wycieczka objazdowa autor: Pojechana
16-04-2012 18:04, ocena: 0.20/2 komentarzy: 3

Prelepa Czarnogóra, sierpień 2010

Zapraszam do Czarnogóry: pięknej i wciąż dzikiej

jezioro Czarne - Czarnogóra – relacje z podróży
W stronę gór

Relację z tej niesamowitej podróży rozpocznę na dworcu autobusowym w Herceg Novi, gdzie tłum lokalnych „przedsiębiorców turystycznych" oferuje pokoje we wszystkich językach zachodniej Europy, a my po raz pierwszy stawiamy stopę na czarnogórskiej ziemi. Ledwie wysiedliśmy z autobusu a już dziarsko, z mapką w dłoni maszerujemy do wypożyczalni samochodów, w której mamy rezerwację. Zrzucamy ciężkie plecaki i ruszamy na północ Czarnogóry, w stronę Narodowego Parku Durmitor. Na obrzeżach Herceg Novi kupujemy produkty na śniadanie, chcemy je zjeść na postoju w jakimś uroczym miejscu. Nie musimy czekać długo, bowiem jedziemy wzdłuż brzegu Boki Kotorskiej i widoki są nieziemskie. Czarnogórskie fiordy wyrastają z lazurowych wód zatoki, przejrzystość powietrza pozwala dojrzeć odległe miejscowości z zabudowaniami z charakterystycznego dla tych rejonów piaskowca, który migocze w słońcu. Błękit przeplata się z soczystą zielenią i daje się odczuć wszechobecny spokój, którego poczucie wzmaga leniwy chlupot wody o skały u naszych stóp. Znacie to uczucie, gdy piękno zapiera wam dech w piersiach, łza wzruszenia staje w oku i myślicie o szczęściu, miłości, potędze natury? Macie szansę znaleźć je w jednej z wielu cichych zatoczek Boki Kotorskiej. Musicie tylko przystanąć na chwilę.

Nasyceni pięknem (i śniadaniem) ruszamy dalej – coraz wyżej i wyżej, coraz bardziej krętymi drogami, których doskonały stan nas zaskakuje. Od czasu do czasu drogę (krajową!) tarasuje krowa, ale to tylko nam przypomina, że jesteśmy w kraju, w którym czas płynie wolniej i nie należy się spieszyć. W przewodniku znajdujemy informację o starożytnym moście– zjeżdżamy w bok, aby go zobaczyć. Za chwilę musimy zawrócić gdyż na drodze śpi stado owiec, wyjątkowo niechętne, by nas przepuścić. Brak możliwości obejrzenia starożytnych ruin rekompensuje nam krajobraz. Kilkakrotnie stajemy, by zrobić zdjęcia. Nagle droga się kończy – okazuje się, że trasa zaznaczona na mapie kilka lat temu, jest dopiero w budowie. Przejeżdżamy żwirowym placem budowy i odbijamy na lokalne drogi. O tak, takiej Czarnogóry się spodziewaliśmy! Wąskie, dziurawe, kręte ścieżki, po których długowieczne Łady pędzą z zawrotnymi prędkościami. Mijamy coraz bardziej senne i biedne wioski. Coraz wyraźniej dostrzegamy piętno wojen i politycznych zawieruch, które przez lata nękały te tereny. W wielu znakach drogowych do dzisiejszego dnia tkwią kule, mijamy dziesiątki opuszczonych budynków. Po kilku godzinach docieramy do miejscowości Żabljak (1450 m n.p.m.) w centrum Parku Narodowego Durmitor (wpisanego przez UNESCO na listę światowego dziedzictwa kultury i przyrody). Bez problemu odnajdujemy centrum turystyczne i nocleg na poddaszu górskiej chaty za 10 euro od osoby.

Dziki Durmitor

Mieszkańcy Żabljaka powoli odkrywają możliwości, jakie niesie ze sobą turystyka. Wokół budują się hotele i pensjonaty, zamiast dwóch restauracji opisanych w przewodniku jest ich już co najmniej pięć. Być może to ostatni moment odkrywania tych dzikich terenów, zanim zadepczą je turyści.

Na eksplorację Durmitoru przeznaczamy dwa dni. Nie jesteśmy przygotowani na górskie wędrówki (brak odpowiednich butów) więc wybieramy łatwą, krótką trasę, którą maszerujemy wokół malowniczego jeziora Czarnego, a właściwie dwóch jezior podzielonych małym cyplem. W krystalicznie czystej wodzie odbija się szczyt Medjed (2287 m n.p.m.). Pijemy wodę wprost ze strumienia, robimy też przystanek na kąpiel- zimno!

Na drugi dzień jedziemy nad kanion Tary, którego głębokość dochodzi nawet do 1300 m. Podobno jest to drugi co do wielkość kanion na świecie (po Wielkim Kanionie w USA), na pewno zaś najpiękniejszy, jaki widziałam. Most Durdevica przecinający kanion ma 365 m długości i 172 m wysokości ponad nurtem rzeki i oferuje niezapomniane przeżycia amatorom bungee jumpingu. Organizowany jest też rafting tą malowniczą dziką rzeką. Tuż obok mostu znajduje się malutka knajpka z dość ubogim menu, ale za to z tarasem z niesamowitym widokiem – pozycja obowiązkowa!

Zachwyceni kanionem, pokrzepieni cevapi (tradycyjne mięsne danie bałkańskie), ruszamy samochodem wzdłuż kanionu, czerpiąc po drodze orzeźwiająco zimną i czystą wodę wprost ze skalnych ujęć. Jedziemy plątaniną dróg, tuneli i wąwozów, by zjechać na nieutwardzoną drogę. Jest bardzo stroma i kręta, prowadzi w dół, nad sam brzeg rzeki przez wsie, które zimą (na północy Czarnogóry są ostre i śnieżne zimy) muszą być odcięte od świata. Zastanawiamy się głośno czy bylibyśmy wyrzec się miejskiego życia na rzecz spokoju wśród gór i nagle droga kolejny raz się urywa… Odpoczywamy nad brzegiem Tary obserwując zachód słońca, nigdzie się nam nie spieszy.

Kilka minut po zmierzchu jesteśmy znów przy malowniczym moście. Zwalniamy, wyglądając autostopowiczów. Zabieramy parę Francuzów przerażonych, że nie znajdą w ciemnościach transportu. Mieszkają, tak jak my, w Żabljaku. Niestety, bardzo kiepsko mówią po angielsku, ale międzynarodowym, na pół migowym językiem podróżników potwierdzają to, o czym czytaliśmy na podróżniczych blogach przed wyjazdem. Transport publiczny w Czarnogórze jest słabo rozwinięty i podróżowanie autobusem jest uciążliwe i czasochłonne (niektóre linie kursują tylko w określone dni tygodnia). Trasa, którą my pokonamy w tydzień, im zajmie dwa. Próbowali wypożyczyć samochód w Herceg Novi, ale nie było już wolnych – czyli wcześniejsza rezerwacja jest dobrym pomysłem.

Turystyczne wybrzeże

Kolejnego dnia żegnamy Narodowy Park Durmitor, ale górski krajobraz towarzyszy nam do samego wybrzeża. Z każdym kilometrem robi się coraz goręcej i już po kilku godzinach widzimy lazur morza. Jesteśmy w Budvie– centrum turystycznej Czarnogóry, a naszym zdaniem centrum kiczu, tandety i hałasu. Nie sposób odpocząć na brudnej, ciasnej i kamienistej plaży, gdy z łódek przez megafony przekrzykują się tubylcy reklamujący bary, dyskoteki i kawiarnie. Za wszystko trzeba płacić: leżak, parking, toaletę, parasol. Aby zrekompensować sobie niewygody miasteczka, zaszywamy się w hostelu z basenem i namiastką jacuzzi na podwórku. Wokół dojrzewają w słońcu cytryny i winogrona, w lodówce chłodzi się lokalne wino, ale… żołądek po miejscowych turystycznych specjałach odmawia posłuszeństwa. Uciekamy stąd!

Jedziemy wybrzeżem Boki Kotorskiej, w oddali znika zarys najdroższej miejscowości w Czarnogórze- Wyspy Św. Stefana. Jeszcze kilka serpentyn i zza kolejnego czarnogórskiego fiordu wyłania się Kotor. To starożytne miasto (wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO) swoim bajkowym klimatem przywołuje nam na myśl Dubrownik. Tu znowu czas zwalnia, a historia zdaje się szeptać przez wilgotne mury starego miasta… Z przyjemnością gubimy się w labiryntach uliczek, by trafić do portu, gdzie podziwiamy olbrzymie masztowce. Niestety, musimy jechać dalej, chcemy przed zmrokiem dotrzeć do Herceg Novi.

Po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się urzeczeni widokiem słońca stojącego w bramie przesmyku Verige. Przewodnik opisuje leżącą vis a vis niego miejscowość Perest jako senną rybacką osadę, zamieszkaną głównie przez wiekowe osoby. Nic bardziej błędnego! Schodzimy ze skarpy by zrobić zdjęcie i trafiamy do Pirat Baru – pełnej młodych ludzi imprezowni, położonej na betonowej przystani wcinającej się w morze. Rozbrzmiewa klubowa muzyka, a ciało rozgrzane drinkiem można schłodzić skokiem do wody… prosto od stolika. Cali mokrzy, z nogami na stole, sączymy zimne napoje a słońce kąpie się w wodzie u podnóży skał wyrastających na horyzoncie. To są wakacje! Ale Perest to nie tylko Pirat Bar. To także przepiękne stare pałacyki z ornamentami z piaskowca i uroczy deptak biegnący wzdłuż zatoki. Szkoda stąd wyjeżdżać.

Do Herceg Novi docieramy dość późno. Szybko jednak spotykamy kandydatkę na naszą nową gospodynię, która nie wiedzieć czemu upiera się, by mówić do nas po niemiecku. Droga do mieszkania prowadzi wąskim chodnikiem bardzo pod górę, ledwo niosę swój plecak. Blok z wielkiej płyty nie wygląda zachęcająco, jednak jesteśmy tak zmęczeni i zakrzyczani potokiem niemieckich słów, że nie mamy siły protestować. Znużenie mija gdy wchodzimy do pokoju– mamy wielki taras z widokiem na Zatokę Kotorską i jutro znów zjemy śniadanie we wspaniałej oprawie.

Herceg Novi jako najbliższe Chorwacji czarnogórskie miasto nie oparło się rozwojowi tandetnej turystyki. Plaża jest pełna, brudna i płatna. Korzystamy jednak z ostatnich godzin bałkańskiego słońca, nie kręcąc nosem. Znajdujemy uroczą restaurację pod żeliwnym szkieletem ogrodowego baldachimu, w której podają pyszne ryby, a miejscowe koty ocierają się nam o kostki.

Ostatniego dnia rano dostajemy od gospodyni owoce na drogę i pędzimy na dworzec. Przechodnie są na tyle uprzejmi, że pomagają zamówić nam taksówkę– pieszo trudno by nam było udźwignąć załadowane lokalnym winem plecaki. Dzień wcześniej nie było już biletów do Chorwacji, więc musimy liczyć na malutką pulę, jaką dysponuje kierowca. Gdy stoję w kolejce, zaczepia mnie taksówkarz proponując transport do Dubrownika za cenę jednego biletu. Jesteśmy uratowani! Przez szybę luksusowego mercedesa, zastanawiając się, jakim cudem to przedsięwzięcie opłaca się kierowcy, żegnamy Czarnogórę i obiecujemy sobie, że jeszcze tu wrócimy.

jezioro Czarne - Czarnogóra
Zobacz moje zdjęcia z tej opowieści

Zgłoś błąd / nadużycie » Przyjazne drukowanie »


reklamy:

Komentarze

eryk2k1 (382), 19-04-2012 21:08

Nie ma jak dalekie podróże
Piękne, dziękuję :)

Pojechana (265), 19-04-2012 20:56

www.pojechana.wordpress.com
ależ proszę :-)

eryk2k1 (382), 19-04-2012 10:27

Nie ma jak dalekie podróże
Może więcej zdjęć? :))


Dodaj komentarz

Aby skomentować musisz się najpierw zalogować